sobota, 5 marca 2016

Jedna twarz: prolog


Zepchnął mnie. Naprawdę mnie zepchnął! A myślałam, że to był tylko taki żart.
Kiedy lecę w dół czuję jedynie przerażenie. Nic więcej. Nie widzę żadnych obrazów. Moje życie nie mija mi przed oczyma. Może to i lepiej. Widocznie nic nie było warte zapamiętania.
Jestem tylko ja, strach i wielka otchłań wody, która wciąż się przybliża. I nagle to się zmienia. Kiedy stykam się z wodą czuję ból na całym ciele. Pewnie mogłam go uniknąć. W locie powinnam się jakoś obrócić. Ale oczywiście nie pomyślałam o tym. Z resztą jakoś nigdy dobrze mi nie wychodziło unikanie cierpienia.
W pierwszej chwili nic nie widzę. Nie mam pojęcia co robić. Już się dławię, brakuje mi tchu. Dopiero po chwili dostrzegam światło. Muszę uciec z wody, tylko tyle wiem w tej chwili. Czuję jak moje buty ciągną mnie w dół napełniając się wodą. Nie tylko one. Całe ciało mnie tam ciągnie. Walczę z tą siłą, choć od początku brakuje mi tchu.
Kiedy już myślę, że nie ma dla mnie nadziei, w końcu udaje mi się wynurzyć. Łapczywie czerpię powietrze. Słodkie, ciepłe powietrze. Teraz wydaje się jakieś lżejsze, delikatne. Delektuję się nim rozglądając się jednocześnie wokół. W poszukiwaniu lądu. Ta okolica wydaje mi się zupełnie obca. A przecież jeszcze chwilę temu stałam na szczycie klifu i musiałam to wszystko widzieć. Tylko, że tu nie ma klifu... Wybrzeże jest zupełnie płaskie. Jakim cudem znalazłam się tak daleko od niego? Tak daleko, że go już nawet nie widać? No nic, muszę w końcu znów poczuć grunt pod stopami, bo dłużej nie dam rady tak dryfować. Toteż płynę w stronę tej obcej plaży.
Piasek jest ciepły, miękki i przyjemny. Tylko, że to mnie jakoś nie pociesza. To miejsce jest mi zupełnie nieznane. Zgubiłam się. Wylądowałam na jakiejś dzikiej plaży, kto wie jak daleko od cywilizacji. W końcu ta okolica jest praktycznie niezamieszkała. Siadam. Muszę odpocząć. Nadal do końca nie doszłam do siebie po tym upadku. Nathan będzie mnie szukał, prawda? Przecież nie chciał mi zrobić krzywdy kiedy mnie zrzucał... Bo niby dlaczego? Nie jest przecież psycholem... Chyba. A może lepiej żeby mnie nie znalazł? Nie, to niedorzeczne. Co on mnie z resztą obchodzi.
Nagle wstaję. Sama się uratuję. Zdejmuję przemoczone tenisówki, przewiązuję je i przekładam przez ramię. I ruszam w stronę chaszczy. Uznałam, że będzie mi wygodniej, a one przy okazji szybciej wyschną. Jednak kiedy pod stopami czuję jak kłują mnie małe, podstępne kamyczki i gałązki, zaczynam rozważać tą decyzję. Jednak nie myślę o tym zbyt dużo. Moja uwaga jest rozproszona. Jest mi niesamowicie zimno, a mokre ubrania z każdym krokiem wydają się coraz cięższe. I przede wszystkim nie mam pojęcia, w którą stronę iść. Żałuję, że nikogo nie ma obok mnie. Nawet gdyby na nic się nie przydał, mogłabym mu ponarzekać. No bo nie będę przecież gmerać sama do siebie. No i czuję się tu strasznie samotna. Chyba jeszcze bardziej niż zazwyczaj. A przecież zawsze utrzymywałam, że nie potrzebuję towarzystwa, bo nie lubię ludzi. Tyle, że teraz jestem raczej opuszczona, a nie sama. A to niesamowicie nieprzyjemne uczucie.
Dlatego wciąż mknę dalej. Byle tylko pozbyć się tych nieprzyjemnych myśli. Znaleźć kogoś i wrócić do domu, jakikolwiek by nie był. Przezabawne jest to, że z niego uciekłam, a teraz chcę do niego wrócić. Prawie tak mocno, jak co noc, do tego prawdziwego.


*

Stoję na krawędzi obserwując jej opadające ciało. Nie mam pojęcia co zrobiłem, nie mogę się ruszyć. Śmialiśmy się. Wygłupialiśmy. I nagle ona znika z mojego pola widzenia.
Trochę mnie zdenerwowała, fakt. Wie, że nie lubię kiedy mnie wyśmiewa. A robi to bez przerwy. Że niby taka idealna? To ciekawe czemu zawsze jest sama jak palec.
To ja ją zrzuciłem? Chyba nie chciałem żeby spadła. No, niby miałbym życzyć jej śmierci. Dobra zdarzyło mi się. Ale przecież nie na serio. Hej, nie zabiłbym jej. Z resztą na pewno nic jej się nie stanie. Tu nie jest wcale tak wysoko. Karku sobie chyba nie złamie, a przecież umie pływać. 
Patrzę w dół. Jest już tylko małą kropką. I nagle znika. Czekam. Chyba powinna się już wynurzyć, ale nic na dole na to nie wskazuje. Ale przecież z takiej odległości nie sposób jej wypatrzeć. Dlatego odwracam się i ruszam. Znajdę ją. Muszę ją znaleźć, inaczej będę mieć przerąbane. Zwłaszcza jak oni odnajdą ją pierwszą. Co prawda pewnie im się nie uda. W końcu jakoś specjalnie im nie zależy. No, ale gdyby jednak... Co ona by im powiedziała? A co jeśli znajdą mnie. Mnie bez niej? Co ja niby im powiem?
Zaczynam panikować. Nie mogę sobie na to pozwolić. Nie znajdą nas rozdzielonych, jeżeli już im się uda to tylko wtedy kiedy będziemy we dwójkę. Nie pozwolę na to.
Muszę ją odnaleźć.

^
Tym razem fantasy, trochę inspirowane Opowieściami z Narnii. Chciałam dodać kolejny rozdział ff IŚ, ale jakoś łatwiej pisze mi się prologi, ale nad tamtą historią wciąż pracuję, za tydzień już na pewno powinno się tu znaleźć.
Nad tytułem wciąż myślę. Może się jeszcze zmieni.





1 komentarz:

  1. Ah, czekam baaaaaaaaardzo na następny rozdział Igrzysk, ale teraz skupię się na tym prologu (to w sumie ciekawa tendencja, najtrudniej ponoć zacząć :D). Przejście przez wodę do innego świata... Aż trudno pozbyć się skojarzenia z Atlantydą. Cóż, na razie nie wygląda, żeby to było fantasy aż tak, dlatego też chętnie dowiedziałabym się co będzie dalej (ale mimo wszystko i tak najbardziej czekam an te IŚ). No i czy chłopak znajdzie ją kiedykolwiek? Ciekawe.
    Pozdrawiam ^_^

    OdpowiedzUsuń